POWRÓT

Sporo było książek i baśni wokół mnie, głównie rosyjskich. Pamiętam, że były tam jakieś surrealistyczne grafiki, że siedzi lis w stroju ludowym i miesza masło, a obok siedzi półtoramilimetrowa mucha. I ona też jest w stroju ludowym i też miesza masło. Moja babcia opowiadała mi też dużo bajek. Często o mnie. Sklejały mi się te prawdziwe i opowiedziane historie w całość i potem naprawdę wydawało mi się, że np. miałam krasnoludka, nazywał się Poziomek i przez przypadek wciągnęłam go do odkurzacza.

Iza Rutkowska: Przyniosłam ci książkę Wojtecha Kubasty „Pernikova Chaloupka”

Bożka Rydlewska: O! Czesi jako jedyni robili pop-upy maszynowo z jednego kawałka, tak, że wycinasz wszystko w jednej linii, a potem składasz, bez klejenia. To jest bardzo dobre, bo w ten sposób możesz je taniej produkować w większych ilościach. Te standardowe są bardziej skomplikowanie i do dziś skleja się je ręcznie.

Iza: A tu mam jeszcze Małego Księcia w wersji pop-upowej.

Bożka: Bardzo ładnie zaprojektowana. Ostatnio dowiedziałam się, że wielu konstruktorów pop-upów skupia się tylko na składaniu papieru w odpowiedni sposób, a grafiki wlewa ktoś inny. Mark Hiner tak robi. Oddaje grafikowi białą książkę z wystającymi kształtami postaci i na tym kończy. Niestety takie książki bardzo tracą wizualnie, moim zdaniem grafika też jest bardzo ważna.

Iza: Skąd wiesz tyle o pop-upach?

Bożka: Zawsze mnie fascynowały, ale naprawdę pogłębiłam moją wiedzę na kursie ich konstruowania w podlondyńskim West Dean Collage. Niesamowite, surrealistyczne miejsce. Zajęcia odbywały się w zamku Edwarda Jamesa, angielskiego arystokraty, przyjaciela Salwadora Dalego, który przeznaczył całą ekscentryczną posiadłość na szkołę artystyczną. To tam możesz obejrzeć telefon z homarem i sofy w kształcie ust Mae West. Kiedy tam dotarłam, poczułam się jak we własnym śnie. Jestem ilustratorką i często w moich pracach pojawiają się surrealistyczne rośliny, bardzo podobne do tych, które spotkałam spacerując właśnie po ogrodzie botanicznym w zamku Jamesa. Sam kurs prowadził pan, który sprawia wrażenie żywcem wyjętego z Cyrku Monty Phytona. Było tam sporo praktycznej wiedzy - jakich papierów używać do pop-upów, jakie są ich typy oraz stosowane mechanizmy - dzielił się z nami wszystkimi sekretami.

Iza: Jak wyglądają prace nad taką książką?

Bożka: Jest ona zwieńczeniem projektu „Nowa Botanika”, nad którym pracowałam przez kilka lat. Początkowo miały to być jedynie ilustracje, ale zmęczyłam się i wynudziłam siedzeniem tylko przy komputerze. Potrzebowałam coś wyciąć, skleić i podłubać. Pop-up'y jakoś wyskoczyły same. Zrobienie jednej pop–upowej strony zajmowało mi średnio 3 tygodnie. Na początku myślałam, że rozrysuję całość w komputerze, potem to wydrukuję i złożę, ale ekran jest płaski i nie można sprawdzić jak cała konstrukcja będzie działać i wyglądać w rzeczywistości. Trzeba wszystkie elementy dopasować ręcznie i wkleić je w odpowiednie miejsca, żeby kompozycja układała się jak w kalejdoskopie.

Iza: Pamiętasz jak zobaczyłaś pierwszego pop-up booka?

Bożka: To musiał być jakiś czeski, nie pamiętam dokładnie, dużo ich psułam jako dziecko, cięłam na kawałki albo rozrywałam. Sporo było książek i baśni wokół mnie, głównie rosyjskich. Pamiętam, że były tam jakieś surrealistyczne grafiki, że siedzi lis w stroju ludowym i miesza masło, a obok siedzi półtoramilimetrowa mucha. I ona też jest w stroju ludowym i też miesza masło. Moja babcia opowiadała mi też dużo bajek. Często o mnie. Sklejały mi się te prawdziwe i opowiedziane historie w całość i potem naprawdę wydawało mi się, że np. miałam krasnoludka, nazywał się Poziomek i przez przypadek wciągnęłam go do odkurzacza.

Iza: Jakie są Twoje artystyczne początki?

Bożka: Studiowałam na ASP w Krakowie i Göteborgu. Zaraz po studiach wyjechałam szukać szczęścia w Nowym Jorku. Po roku poznałam szalonego artystę, wizjonera, który zatrudnił mnie u siebie jako ilustratorkę. Wtedy przeprowadziłam do Texasu, gdzie mieściło się jego studio. Robiliśmy gigantyczne, abstrakcyjne scenografie, trochę w Twoim stylu, spodobały by Ci się. Były to m.in. 6-metrowe maki z akrylu, wielkie biedronki, był nawet 5 metrowy kogut z prawdziwych piór kogucich na chiński nowy rok. Lubiłam nieprzewidywalność tego miejsca, podążającego za szalonymi wizjami Stephena.

Iza: Dużo przygód.

Bożka: Tak, pamiętam jednego dnia zaczęliśmy prace nad lodowcami ze styropianu. Nagle tych lodowców zaczęło szybko przybywać, tak że nie mieściły się już w magazynie. Ustawialiśmy je przed firmą, a potem coraz dalej, trochę zasypaliśmy nimi miasto, w środku lata, kiedy było jakieś 40 stopni. Stephen był też kolekcjonerem ogromnych muszli i kamieni, takich kilkumetrowych, to wszystko było porozrzucane po magazynie. Było tam też kilkadziesiąt pięknie rzeźbionych luster weneckich, które on zafascynowany przejął z jakiejś wyprzedaży i postanowił zawiesić gdzie tylko się dało. Przez chwilę byłam opiekunką ogromnej chorej papugi ary – podrzuconej w pudełku. W takim środowisku pracowałam.

Iza: Jednak wróciłaś do kraju

Bożka: Tak, po 4 latach stwierdziłam, że jednak chcę zajmować się tylko moimi projektami, a nie wyłącznie realizować wizje innych. Zdecydowałam się porzucić mój amerykański sen i wrócić. Zaczęłam od ilustracji, a potem wszystko jakoś samo popłynęło. Wydaje mi się,  że ta książka pop-up sama chciała powstać, a ja jej tylko pomogłam.

Rozmowa ukaże się niebawem w książce Izy Rutkowskiej "Wytwory wyobraźni. Hand Made 3D w Polsce" realizowanej w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego